Dopłaty z budżetu do kredytów hipotecznych znacząco zwiększą dostępność mieszkań.
Liczba respondentów: 18
Zdecydowanie tak
Tak
Nie wiem
Nie
Zdecydowanie nie
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Przy ograniczonej podaży mieszkań, spowodowanej moim zdaniem przede wszystkim ograniczeniach w zakresie wykorzystaniu gruntów pod zabudowę, zwiększanie popytu doprowadzi przede wszystkim do dalszego wzrostu cen.
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Tak samo, jak nie zwiększyły jej poprzednie programy dopłat do kredytów: Rodzina na swoim i Mieszkanie dla młodych. Dopłaty do kredytów zwiększają popyt na mieszkania, a po stronie podaży dostosowanie jest częściowo przez więcej budowanych mieszkań, a częściowo przez wzrost cen. Programy dopłat są zwykle obwarowane ograniczeniami, które zmieszają ich skalę, albo tego, kto może być beneficjentem (kredyt na 2% ma tu b. ostre kryteria i wg Ministerstwa Rozwoju skorzysta z niego ok. 40 tys. osób rocznie) albo jakie mieszkania można za niego kupić (propozycja PO to tylko rynek pierwotny i mieszkania w wysokim standardzie energetycznym).
Przy istniejących barierach podażowych, przede wszystkim małej dostępności gruntów w atrakcyjnych lokalizacjach i wysokich kosztach budowy wpływ proponowanych programów dopłat do kredytów nieznacznie zwiększa dostępność, rozumianą jako możliwość (łatwość) zakupy mieszkania, ale na podaż czy rozwiązanie społecznego problemu niedobory mieszkań wpłynie w stopniu ledwo zauważalnym w skali kraju.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Nie. Dopłaty do kredytów są jednym z najmniej efektywnych narzędzi zwiększania dostępności finansowej mieszkań. Zwiększenie dostępności dotyczy wyłącznie pierwszej grupy beneficjentów (a i to nie zawsze). Kolejne grupy beneficjentów mają już zwykle podobną dostępność finansową mieszkań (mierzoną w m2 możliwych do zakupu na kredyt przy zadanym poziomie dochodu) ze względu na wzrost cen nieruchomości, wywołanym przez nagły wzrost popytu. Równocześnie z powodu wzrostu cen spada dostępność finansowa mieszkań dla grup, które nie spełniają kryteriów, aby otrzymać dopłatę z budżetu.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Dopłaty do kredytów mieszkaniowych szybko zwiększą popyt. Nie zwiększą istotnie podaży.
W ostatnich dekadach programy kolejnych rządów zwiększały popyt. Przyspieszały wzrost cen mieszkań. Wzrost cen mieszkań jest nieunikniony przy rozwoju Polski. Ale wzrost ten nie musiał odbywać się tak szybko.
Co więcej dotychczasowe programy dotowania popytu na mieszkania były tworzone, w momentach dekoniunktury – co sugeruje istnienie politycznego ubezpieczenia przed spadkiem cen nieruchomości mieszkalnych trwalszego niż którakolwiek koalicja rządząca.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Bezpośrednią przyczyną niskiej dostępności mieszkań jest niska podaż wynikająca z niedoboru nadających się do zabudowy, dobrze położonych, skomunikowanych i uzbrojonych terenów, z uregulowanym stanem prawnym. Bez przezwyciężenia barier po stronie podaży, programy polegające na dofinansowywaniu zakupu mieszkań przyczyniać się będą przede wszystkim do napędzania wzrostu cen i dalszego pogłębienia problemu dostępności mieszkań.
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Większy potencjał do zwiększania dostępności mieszkań widzę po stronie podażowej, a nie popytowej – a więc kwestiach związanych z dostępnością gruntów, planowaniem przestrzennym, regulacjami dotyczącymi budownictwa mieszkaniowego. Próba neutralizowania efektów polityki pieniężnej poprzez instrumenty polityki fiskalnej w postaci dopłat zapewne nie będzie zbyt efektywna.
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Potrzebujemy nie tanich kredytów (czyli strumienia płatności w kierunku banków prywatnych), ale więcej mieszkań na wynajem, a w szczególności budownictwa społecznego - czyli oferowania - tak jak w Niemczech (gdzie połowa osób mieszka w wynajmowanych mieszkaniach) - dobrych warunków do życia, na stałych umowach i bezpiecznych zasadach. Przydałoby się uwolnienie pustostanów, szczególnie w dużych miastach (lepsze zarządzanie i koordynacja, zachęty dla właścicieli - w Szwajcarii tylko 1% mieszkań stoi pustych) oraz masowe budownictwo społeczne - za przykład podaje się Hafen City w Hamburgu, gdzie od 2010 roku 20%, a od 2011 co najmniej 30% wszystkich mieszkań jest finansowana ze środków publicznych (mix: firmy budowalne, wspólnoty budowlane, spółdzielnie budowlane i organizacje społeczne).
Udzielona
odpowiedź:
Nie
W sytuacji ograniczonej podaży mieszkań dopłaty silniej wpłyną na ceny niż na ilość dostępnych mieszkań.
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Zwiększą dla grupy, która straciła zdolność w wyniku podwyżek stóp % i rekomendacji S KNF. Dla osób w luce czynszowej, bez wkładu własnego, czy zmieniających miejsce zamieszkania program ma niewielkie znaczenie. Czyli: "nie"-znacząco.
Udzielona
odpowiedź:
Tak
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Co najmniej od badań Meltzera z lat 1960-tych wiadomo, że tego rodzaju programy głównie podnoszą ceny mieszkań.
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Nasze dotychczasowe doświadczenia pokazują, że programy tego typu w realizacji mają umiarkowaną skalę, często wyraźnie niższą od zakładanej.
Zwiększanie zdolności kredytowej potencjalnych klientów (obojętnie czy takim programem czy zmianą warunków udzielenia kredytowania dokonaną przez bank) kończy się u nas zwykle zwiększaniem ceny mieszkań (zwłaszcza takich uznawanych za najlepsze na start). Nie zaś zwiększaniem liczby klientów, których stać na mieszkanie, lub zwiększaniem metrażu jaki potencjalni klienci mogą kupić.
Często też dopłaty podwyższają ceny finansowania (bo klient nie widzi wszystkich kosztów, więc zgadza się na warunki gorsze niż standard).
Wzrost cen mieszkań i ewentualnie wzrost cen finansowania zmniejszy zdolność do zakupów klientów, którzy nie łapią się na program.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Bariery podażowe z dostępnością pracowników, materiałów, i ziemi sprawią, że prawdopodobnie dopłat przełożą się głównie na wyższe ceny, a podaż mieszkań (i wraz z nią dostępność) wzrośnie tylko nieznacznie.
Udzielona
odpowiedź:
Nie
To jest źle sformułowane pytanie. Dostępność mieszkań zwiększy się wtedy, gdy zwiększymy podaż mieszkań. Dopłaty do kredytów ułatwiają zakup objętym nimi grupom, ale nie zwiększają ogólnie pojętej "dostępności mieszkań". Dostępność mieszkań zwiększają na przykład programy wspomagające/ułatwiające finansowanie Towarzystwom Budownictwa Społecznego, czy Społecznym Inicjatywom Mieszkaniowym, których zadaniem jest zwiększania podaży rynkowej mieszkań dla osób o niskich dochodach.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Czynnikiem istotnie przyczyniającym się do niedoboru mieszkań jest niedostatek inwestycji sektora publicznego w mieszkania.
Liczba respondentów: 18
Zdecydowanie tak
Tak
Nie wiem
Nie
Zdecydowanie nie
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Sektor publiczny mógłby zaoferować swoje grunty, nie ma potrzeby, żeby był wykonawcą bądź inwestorem na rynku mieszkaniowym. Co innego aktywne kreowanie przestrzeni miejskiej, ale nie widzę potrzeby własności państwa w tym sektorze.
Udzielona
odpowiedź:
Tak
Państwo nie realizuje funkcji, do których się zobowiązało: budowy i utrzymywania zasobu mieszkań socjalnych i komunalnych, które miały być uzupełnieniem sektora prywatnego. Ten stan rzeczy jest wypadkową pogarszającego się stanu finansów samorządowych i ich nikłych możliwości kształtowania własnych dochodów oraz małemu politycznemu priorytetowi (trudne zadanie, odłożone w czasie efekty, niepewne korzyści w postaci poparcia w lokalnych wyborach).
Wpływa to nie tylko na trudności w zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych osób o niskich dochodach czy w inny sposób trudnej sytuacji życiowej, ale też upośledza rynek najmu, praktycznie uniemożliwiając legalne eksmisje. To z kolei doprowadziło do rozwoju alternatywnych form najmu (najem okazjonalny itp).
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie tak
Obecnie skala inwestycji publicznych w sektor mieszkaniowy jest bardzo niska i wynosi 0,2% PKB, co nie wystarcza nawet na utrzymanie obecnego zasobu mieszkań komunalnych. Co roku więcej mieszkań komunalnych jest sprzedawanych osobom prywatnym niż budowanych jest mieszkań komunalnych i społecznych. Należy jednak zaznaczyć, że sposób prowadzenia tych inwestycji jest kluczowy dla oceny ich efektywności. Najmniej efektywna jest budowa mieszkań przez państwo. Najbardziej efektywne są dopłaty do pożądanego z perspektywy urbanistycznej i demograficznej budownictwa prywatnego, zaangażowanie w budownictwo na zasadzie partnerstwa publiczno-prywatnego oraz finansowanie mieszkalnictwa społecznego (m.in. TBS, SIM, SAN).
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Większe zaangażowanie w budowę mieszkań przez sektor publiczny będzie miało głównie skutek redystrybucyjny (być może pożyteczny jeśli właściwie wykonane): uczyni mieszkania bardziej dostępne dla biedniejszych. Ale nie wpłynie istotnie na zmniejszenie niedoboru mieszkań.
Sektor publiczny nie ma środków w skali potrzebnej do zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych Polaków. A sektor prywatny nie ma mocy przerobowych do szybkiego zwiększenia liczby budowanych mieszkań.
Transfer z sektora publicznego (budujemy mieszkania na wynajem bez uwzględnienia ceny gruntów, bo np. PKP, wojsko itp. już mają grunty) do biedniejszych mieszkańców co do zasady może być pożyteczny: większa podaż pracy na chłonnych wielkomiejskich rynkach, ułatwienie migracji z płytszych rynków pracy, wyrównanie szans.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Działanie sektora publicznego jest potrzebne dla zwiększenia podaży mieszkań. Działanie to powinno polegać na zmianach regulacyjnych i nakładach na uzbrajanie gruntów, dzięki czemu zwiększy się podaż gruntów nadających się do zabudowy mieszkaniowej. W tych działaniach sektor publiczny ma istotną role do wykonania i nie zastąpi go sektor prywatnych. Natomiast działalność deweloperską i samą budowę mieszkań powinien generalnie prowadzić sektor prywatny lub spółdzielczy, który jest w tych obszarach konkurencyjny i efektywny.
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Sektor publiczny ma pewną rolę do odegrania w zakresie zapewniania mieszkań w segmencie socjalnym, ale jego inwestycje nie mają fundamentalnego wpływu na dostępność mieszkań na rynku w ujęciu całościowym. Gdyby miało być inaczej, konieczne byłoby głębokie przedefiniowanie roli państwa w obszarze mieszkalnictwa, co nie byłoby wcale efektywniejsze od istniejącego modelu. Zamiast koncentrować się na inwestycjach publicznych, lepiej skupić się na odblokowaniu inwestycji sektora prywatnego.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie tak
Nawet w przypadku programu Mieszkanie Plus - rząd nie porozumiał się z samorządami i grunty nie zostały przekazane. Program budownictwa społecznego powinien być priorytetowy. Ceny rynkowe są zabójcze dla większości populacji, a większy udział samorządów w rynku nieruchomości te ceny może skutecznie hamować. Do tego brakuje mieszkań komunalnych i socjalnych, które za bezcen są odsprzedawane. W Warszawie w kolejce po takie mieszkanie stoi 4 tysiące rodzin. Jak w kraju wysokorozwiniętym dopuszczamy do tego, że ludzie nie mają gdzie mieszkać? Albo mieszkają w prymitywnych warunkach nawet bez toalet? Skoro w Polsce brakuje 2 mln mieszkań, to sprawa wygląda wystarczająco poważnie. I oczekiwałabym od rządzących, że sytuacja ta się poprawi.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie tak
Zarówno państwo, jak i samorządy zawiodły w zakresie polityki mieszkaniowej, de facto wbrew Konstytucji RP. Wyprzedaż zasobu, brak inwestycji w mieszkania społeczne, TBSy, Mieszkanie+ na "zasadach rynkowych" - konsekwentna porażka ponad podziałami politycznymi. Przez to brak alternatywnej oferty cywilizującej rynek. Wyjątek w postaci Funduszu Dopłat BGK to wyjątek od reguły, ale o skali 10x za małej!
Udzielona
odpowiedź:
Nie wiem
Udzielona
odpowiedź:
Nie
Udzielona
odpowiedź:
Tak
Sektor komercyjny (w tym zakupy mieszkań przez klientów u deweloperów i zlecenia na budowę domów) powinien być tylko jednym z kilku filarów mieszkalnictwa. Sektor publiczny powinien mieć również wkład w postaci mieszkań komunalnych, mieszkań wspieranych w budowie przez państwo, mieszkań na wynajem (tak na preferencyjnych warunkach, jak i niemal komercyjnych). Państwo powinno też działać w zakresie udostępniania i uatrakcyjniania gruntów pod zabudowę mieszkaniową.
Ważna jest też ogólna polityka państwa w zakresie rozwoju przestrzennego. Jak się ma pomysł by rozwój kraju odbywał się przez koncentrację ludzi w zaledwie kilku tylko ośrodkach miejskich (bo tak jest z wielu powodów taniej) – to się ma efekt w postaci makabrycznie drogich mieszkań w tych ośrodkach. W dodatku to sposób rozwoju bardzo niebezpieczny (zwłaszcza w dzisiejszych czasach).
Poza inwestycjami państwo powinno przemyśleć też politykę nakładania danin. Ostatnio w ramach zbierania pieniędzy na wiele szlachetnych inicjatyw - mocno podnoszono daniny obciążające ceny energii, wody, gospodarki odpadami, ale również ceny pracy. To wszystko uderza w budownictwo kanałem kosztowym, windując ceny mieszkań. Do tego stopnia, że potem rodzą się pomysły by jakoś ulżyć kupującym mieszkania - do czego potrzeba kolejnych danin zebranych z gospodarki …
Państwo nie kwapi się do wypełniania swojej roli w zakresie mieszkalnictwa, bo wywindowało koszty budowy tak wysoko, że nie jest w stanie budować tanio (by udostępniać mieszkania w rozsądnej cenie). W dodatku objęło tak silną ochrona lokatorów, że nie ma teraz śmiałości samemu mieć poważnego zasobu mieszkań na wynajem…
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Według danych OECD, Polska ma relatywnie duży udział mieszkań państwowych (licząc wszystkie, w tym samorządowe) w zasobie mieszkaniowym. W 2016 roku było to 7,6% całego zasobu wobec 2,9% w Niemczech. Polska miała 11-najwyższy odsetek wśród 33 krajów OECD. Dlatego trudno oczekiwać, że to zbyt mało państwowego budownictwa mieszkaniowego jest problemem. Opisałem to zjawisko w komunikacie FOR: https://for.org.pl/pliki/artykuly/8041_komunikatfor-34-2021-milion-panstwowych-mieszkan-hamulcem-rozwoju.pdf
Udzielona
odpowiedź:
Nie wiem
Rzecz nie jest w tym, czy sektor publiczny buduje mieszkania (realizuje inwestycje), czy nie. Wystarczy by sektor publiczny, (odpowiednie polityki) zwiększały (nawet poprzez wsparci stricte finansowe) podaż mieszkań - czyli ułatwiały ich budowanie. Sama budowa może być realizowana przez sektor prywatny, lub społeczny (trzeci).
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
Polityczno-administracyjna ochrona dobrostanu osób już posiadających mieszkania w centrach dużych miast kosztem tych którzy by się chcieli tam wprowadzić lub pracować (np. ograniczenia w zagęszczaniu wysokiej zabudowy w centrach miastach oraz ograniczenia w budowie mieszkań na obrzeżach miast) znacząco zwiększa ceny mieszkań.
Liczba respondentów: 18
Zdecydowanie tak
Tak
Nie wiem
Nie
Zdecydowanie nie
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie tak
To przykra prawda, ale niestety tak jest. Mamy konflikt, który trudno rozstrzygnąć tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Państwo może pomóc oferując swoje grunty (PKB, wojsko, itd.), ale wątpię czy to wystarczy. W Warszawie barierę rozwoju miasta stanowią też niektóre grunty wykorzystywane przez przedsiębiorstwa (np. Huta, Polfa). Zwiększenie dostępności gruntów pod zabudowę oznacza dla mnie także zmiany w zakresie regulacji wysokości zabudowy. Moim zdaniem poziom wysokości budynków powinien zależeć od lokalizacji - im bliżej centrum i bliżej dogodnych środków transportu (stacja metra lub kolejki) tym budynki powinny być wyższe.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie tak
Polacy chcą migrować do dużych miast. To trend, który wymaga rozlicznych dostosowań po stronie władz lokalnych, zarówno miast przyciągających mieszkańców, jak i obszarów wyludniających się. Nie da się go jednak powstrzymać, nie jest to też efektywne - duże miasta oferują lepsze zarobki, edukację, dostęp do usług publicznych. W dłuższej perspektywie mogą też być mniej szkodliwe dla klimatu niż rozproszone osiedlenie.
W tej sytuacji pojawia się oczywisty konflikt interesów pomiędzy insiderami, przywiązanymi do status quo i outsiderami (nowymi mieszkańcami). Brak systemowego i perspektywicznego planowania przestrzennego w miastach sprzyja eskalacji tego konfliktu. Gęsta, wysoka zabudowa, efektywne użytkowanie gruntów w centrach miast i pożądanych dzielnicach (wykorzystanie pustostanów, nieużywanych terenów przeznaczonych na biura czy handel, ograniczenie parkingów i ogródków działkowych) oraz spójna z tym sieć komunikacyjna, stawiająca na wydajne formy transportu (transport zbiorowy, mikromobilność) pozwoliłyby zwiększyć podaż mieszkań i ograniczyć ich ceny bez pogorszenia jakości życia (rozlewanie miast, korki, niedobór terenów zielonych).
Udzielona
odpowiedź:
Tak
Faktycznie polski system instytucjonalny faworyzuje osoby posiadające mieszkania względem tych, którzy dopiero zamierzają je nabyć. To rezultat dominującego w Polsce paradygmatu polityki mieszkaniowej, w której nieruchomości traktuje się jako dobra rodzinne (ani nie prawo, ani nie aktywa). Polityka ta dotyczy nie tylko centrów miast, ale także wsi i peryferii. Brak podatku katastralnego, brak aktywnej polityki urbanistycznej (w tym planów pozwalających na zmiany w istniejącej już zabudowie) czy rygorystyczna ochrona lokatorów i dożywotnie przyznawanie praw do mieszkań komunalnych. Tego typu podejście do zasobu mieszkaniowego skutkuje wieloma problemami - wysokimi cenami mieszkań, rozlewaniem miast, przeludnieniem mieszkań czy rosnącymi nierównościami majątkowymi.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie tak
Populacja na kilometr kwadratowy w Warszawie jest jedną z niższych na tle UE. W Warszawie na km2 mieszka nieco powyżej 3 tys osób. W Barcelonie 16 tys, Atenach 19 tys. Paryżu 21 tys.
W śródmieściach dużych miast żyje się łatwiej i przyjemniej. Znajdują się tam głębokie rynki pracy z dużą liczbą dobrze opłacanych stanowisk oraz ponad przeciętne zagęszczenie usług publicznych i prywatnych, w tym zwłaszcza wysoko specjalistycznych.
Obecni mieszkańcy śródmieści dużych miast od polityków i urzędników dostają ofertę polityczną: deweloper w centrum jest zły (bo betonoza itp.), a deweloper na obrzeżach też zły (bo rozlewanie itp). Tracą osoby z poza dużych miast szukające tam pracy oraz tracimy wszyscy na powolniejszym rozwoju gospodarki.
Udzielona
odpowiedź:
Nie wiem
Brak obrony dobrostanu osób już mieszkających może ułatwić nową zabudowę w centrach miast, lecz może doprowadzić do sytuacji, że jakość życia mieszkańców się znacznie pogorszy. Dobrostan dotychczasowych mieszkańców powinien być chroniony w sposób racjonalny. Konieczne jest zachowanie racjonalnych proporcji między różnymi formami zagospodarowania gruntu w miastach. Budownictwu mieszkaniowemu towarzyszyć musi rozwój infrastruktury publicznej i terenów zielonych.
Udzielona
odpowiedź:
Tak
Oczywiście, ograniczenia w zakresie budowy nowych mieszkań wpływają na podniesienie cen istniejącego zasobu. Podręcznikowym przykładem takiego zjawiska pozostaje zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, w Polsce NIMBYism występuje w mniejszym natężeniu.
Udzielona
odpowiedź:
Nie wiem
Nie napotkałam takich badań, może to być spekulacja deweloperów. Już dziś centra miast są bardzo gęsto zabudowane, brakuje zieleni, lepszych warunków do życia, dominuje tzw. "betonoza". Ruchy miejskie walczą o parki, nawet kieszonkowe. Sądzę, że planowanie zagospodarowania przestrzennego to ujmuje. Jak również zwraca uwagę na niepotrzebne "rozlewanie się" miast, czy patodeweloperkę w postaci "osiedli łanowych".
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie nie
W centrach dużych miast buduje się na podstawie WZ (warunków zabudowy). Wystarczy spojrzeć na gęstość "Hongkongu" JW C czy popularność patodeweloperki ("mikroapartamenty" o pow. 9 m2) żeby zauważyć, że ta teza jest nieuprawniona, choć atrakcyjna (bo zamiast o słabości rynku jak zwykle szuka winnych w mitycznych "regulacjach"). Ceny mieszkań podnosi spekulacja (cesje deweloperskie!), koncentracja mieszkań, pustostany, brak publicznej alternatywy do deweloperów.
Udzielona
odpowiedź:
Nie wiem
Udzielona
odpowiedź:
Tak
Tak – tylko co z tym zrobić?
Z jednej strony patrząc - gęstość zaludnienia w miastach jest obecnie niska. W Warszawie to około 3-4 tys. osób na kilometr kwadratowy. W początku XX wieku było w Warszawie średnio 20 tys. osób na kilometr kwadratowy (w niektórych rejonach miasta było wtedy nawet 50 tys. osób na kilometr kwadratowy).
Można więc gęściej. Pytanie tylko o co gęściej. W obrębach miast są tereny zielone ogólnodostępne jak parki i skwery czy pasy zieleni oddzielające mieszkania do uciążliwych dróg, ale i takie mające charakter lasów w tym rezerwatów przyrody. Są też osiedla domków o stosunkowo niskiej gęstości zaludnienia (w porównaniu do zagęszczenia jaką osiągnęłaby wysoka i zarazem gęsta zabudowa). Jest też sporo zabudowy wysokiej, ale mocno rozrzuconej z dużą ilością terenu dookoła budynku (zazwyczaj terenu usiłującego być rekreacyjnym).
Dobrostan mieszkańców związany z niewielką gęstością zaludnienia jest pewnego rodzaju prawem nabytym (opartym o pewien zestaw przepisów dający zapewnienia o takim, a nie innych charakterze posiadanej nieruchomości i jej otoczenia). Co z tym zrobić? Dokonać pewnego rodzaju „wywłaszczenia” z tego prawa? Za odszkodowaniem? Ale jak liczonym? Obniżenie wartości nieruchomości jeszcze da się w miarę oszacować, ale jak obliczyć do odszkodowania za pogorszenie jakości życia? Główne zaś pytanie - kto ma za to wszystko zapłacić?
Z takimi tezami (ochrona dla pewnego grona za duża, „kosztem” tych co by chcieli …) warto postępować ostrożnie. Bo łatwo o wypuszczeni z pudełka jakiegoś nieszczęścia. Bo jeszcze przyjdzie ktoś ze wzorem na optymalny metraż i powie, że wszędzie, gdzie jest do dyspozycji metraż nadmierny - trzeba kogoś dokwaterować … Tak już było - tego nie chcieliśmy … Jest mnóstwo przepisów które chroniąc dobrostan jednych ograniczają swobodę innym. Czemu zaczynać akurat od tych?
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie tak
W Warszawie w 2021 roku na 45% decyzji o warunkach zabudowy dla inwestycji mieszkaniowej i 16% decyzji o pozwoleniu na budowę trzeba było czekać ponad rok według danych PZFD, pomimo że ustawowe terminy to 60 i 65 dni. Jeszcze w 2014 roku na żadną z tych decyzji w Warszawie nie było trzeba czekać tak długo. Rosną również średnie dla miast wojewódzkich. To, i inne bariery (np. 47% firm budowlanych zgłaszających w GUS niejasne, niespójne i niestabilne przepisy prawne w GUS jako barierę działalności w styczniu 2023 wobec 14% w styczniu 2010), musi przekładać się na wyższe koszty budowy i ceny zakupu mieszkań.
Udzielona
odpowiedź:
Zdecydowanie tak